Jedna z relacji na temat szkolenia dla członków komisji wyborczych

Tablica informacyjna w jednej z dzielnic Warszawy

Jak pewnie pamiętacie Państwo - zachęcałem do wzięcia udziału w pewnym ćwiczeniu demokratycznym, tj. do zgłoszenia się do pracy w obwodowych komisjach wyborczych (por. Ćwiczenia obywatelskie: obsadzamy obwodowe komisje wyborcze w okręgu 45 oraz Formują się obwodowe komisje wyborcze). Prosiłem przy tym, by osoby angażujące się w ten sposób w kampanię przesłały mi też swoje relacje i wrażenia związane z udziałem w takim ćwiczeniu. Otrzymałem taką relację na temat szkolenia członków komisji wyborczych.

Autor nie zgodził się, bym opublikował tu jego nazwisko, ale znam je. Przekazuję mu głos:

Szkolenie dla członków komisji wyborczych to kpina. Spotkanie przewidziane jest na 30 min. (w tym wejście, wyjście, sprawdzenie listy i jej podpisanie). Na spotkanie pomimo wcześniejszego potwierdzenia obecności nie przychodzą wszystkie zgłoszone osoby. Na spotkanie jednej z komisji przyszły tylko 3 z 7 osób. Urzędnik prowadzący spotkanie czeka 10 minut i zaczyna dzwonić do nieobecnych. Efekt: jedna osoba stwierdziła, że już w trakcie rozmowy zawiadamiającej o spotkaniu sygnalizowała, że nie może w nim uczestniczyć; druga osoba, jak się okazało, podała nie swój numer telefonu, lecz numer telefonu rodzica. A rodzic poinformował, że dziecko na pewno nie przybędzie, bo w tych godzinach jest w pracy. Trzecia osoba poinformowała zaś, że stoi w korku i nie wie kiedy dotrze na spotkanie.

W tej sytuacji urzędnik rozpoczyna spotkanie (jest już 15 min opóźnienia), przekazuje listę obecności do podpisania, następnie rozdaje druk "Wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych dot. zadań i trybu przygotowania oraz przeprowadzenia głosowania w obwodach głosowania…" oraz wydruk Kodeksu Wyborczego. Informuje następnie o terminie i miejscu szkolenia dla przewodniczących i wiceprzewodniczących obwodowych komisji wyborczych. Wszyscy milczą. Czas mija, a kolejne osoby nie docierają. W końcu z 22 minutowym opóźnieniem dociera czwarta osoba; można przeprowadzić wybór przewodniczącego i wiceprzewodniczącego komisji. Ale to nie są wybory. Bo jak i kogo wybrać, skoro przybyłe osoby się nie znają? Nie tylko nic o sobie nie wiedzą, ale nawet nie znają swoich imion. Więc to nie były żadne wybory, tylko kto śmielszy, ten się pierwszy zgłosił. Urzędnik tylko spytał czy pozostałe dwie osoby akceptują te zgłoszenia. Jeśli tak, to drukujemy i podpisujemy stosowny protokół. Jeszcze informacje o terminie odbioru materiałów oraz przypomnienie o terminie szkolenia dla przewodniczących i wiceprzewodniczących, umówienie się po odbiór materiałów i koniec, bo… już czeka następna grupa. Członkowie komisji wychodzą i każdy biegnie w swoja stronę.

Jak będzie wyglądała praca komisji wyborczej jeśli nikt wcześniej nie uczestniczył w jej pracach, a wybory zna głównie z telewizji i gazet?

I jeszcze jedno. Na jedno ze szkoleń została zaproszona osoba, której nie było na liście żadnej z komisji wyborczych. Co gorsza nikt nie umiał wyjaśnić dlaczego tak się stało, a o przeprosinach za zaistniałą sytuację (jechała na darmo) też nawet nie pomyślano.

Spodziewam się też innych relacji, które chętnie Państwu udostępnię.