To obywatele wybierają, nie zaś internet czy telewizja

napis stukot warg w padlinie os ułożony z liter piotr waglowski do senatu

Czytam komentarze na temat skuteczności prowadzenia kampanii albo w telewizji, albo w internecie. Co lepsze - głowią się niektórzy - "internet vs telewizja"? Czy internet wygrywa? Czy Twitter decyduje o wyniku wyborów, czy może tylko telewizja rządzi? Moim zdaniem te komentarze i dywagacje są płytkie.

Po pierwsze dlatego, że stawiają w opozycji dwa media zapominając, że odbiorcami jednych i drugich są ludzie.

Internet jest masowym medium komunikowania się dwustronnego (jeden do jednego, jeden do wielu, wielu do jednego/wielu). Tu każdy może być nadawcą i odbiorcą komunikatu, chociaż również w internecie od paru lat liczy się zasięg. Dlatego np. uważam, że nie jest uprawnionym argumentem w dyskusji o wykorzystaniu przez administrację publiczną serwisów "społecznościowych" to, że z serwisu Facebook "korzysta na świecie wielu ludzi". Korzysta tylu, ilu polubi daną stronę/profil, a przecież też wtedy tylko, gdy zacznie śledzić (podejmie dodatkowe działania i wybierze opcję powiadamiania o nowych treściach). Im rzadziej dokonuje się interakcji, tym przekaz z "informacyjnej bańki" tworzonej przez FB umyka. W serwisie Twitter można podążać (obserwować) bardzo wiele profili, ale nigdy nie odwiedzać "strumienia informacyjnego", który przez takie profile jest generowany. W efekcie nakład na social media administracji publicznej jest marnotrawstwem pieniędzy publicznych, a to i tak nie jest mój główny argument przeciwko takim praktykom (trzy inne, ważniejsze, to zasada legalizmu i praworządności, ochrona prywatności oraz zakaz dyskryminacji).

Dyskusja o roli internetu w życiu publicznym na takim poziomie ("czy internet wygrywa wybory") była fajna jakieś 10-15 lat temu.

Na początku z internetu korzystali tylko pracownicy naukowi ośrodków podłączanych do internetu. Potem dołączyli do nich studenci na uczelniach, które do internetu miały dostęp (ja byłem jednym z takich właśnie studentów w 1994 roku). Potem włączyli się do tego różni pasjonaci, którzy wdzwaniali się przez 0202122 oferowanego przez Telekomunikację Polską, włączył się do tego biznes (walka o pozycję na rynku reklamowym, gdy przekonywano reklamodawców, że w internecie też warto się reklamować), potem pojawiło się e-commerce i rozwój transakcji dokonywanych z wykorzystaniem Sieci.

I każda z tych grup charakteryzowała się pewnie swoimi własnymi cechami. Wraz z dołączaniem do poprzedników kolejnych grup charakterystyka korzystających z Sieci się zmieniała. Charakterystyka, a więc też system wartości, poglądy, przekonania.

Dziś z internetu korzystają osoby, które nie korzystały z Sieci u jej zarania. Dziś z internetu korzysta praktycznie cały przekrój społeczny Polski.

Korzystają z niego zwolennicy jednej, drugiej, siódmej partii. Korzystają z niego ludzie inteligentni i ci mniej inteligentni, wykształceni i mniej wykształceni, korzystają z niego ludzie, którzy mieszczą się w ramach uznanych za normę zdrowia psychicznego oraz tacy, których stan zdrowia wykracza poza te ramy.

I każdy może uzyskać zasięg, jeśli będzie wiedział jak (nawet, jeśli nie będzie miał w takim zasięgu nic interesującego do powiedzenia, albo jeśli wykorzysta klasyczne, znane nauce sposoby manipulacji).

Manipulacja. Otóż to ciekawy wątek, bo o ile tam, gdzie kiedyś była redakcja (gatekeeper), która siłą norm prawnych i deontologii dziennikarskiej związana była np. wyższymi standardami etyki zawodowej, dziś są prosumenci mediów, którzy stosują wszystkie możliwe sposoby komunikacji, również takie, które nie szanują dobra odbiorcy, nie szanują zasad oddzielania komentarza od faktu, czy nie kierują się kryterium prawdy - by pokazać chociaż trzy elementy deontologii dziennikarskiej. To oczywiście wpływa na media "tradycyjne", które po prostu się bulwaryzują, by zachować chociaż część odbiorców, by zachować widzialność, co wiąże się z innym, klasycznym przedmiotem dociekań studiów dziennikarskich, czyli ekonomiką mediów (media to też przedsiębiorstwa; co też stanowi inny element dyskusji przeciw wchodzeniem administracji w buty mediów, bo administracja publiczna nie jest od tego, by robić media i przez to z nimi konkurować, omijając ich kontrolną funkcje w społeczeństwie).

Oczywiście więc internet dziś i korzystanie z niego nie stanowi żadnego elementu odróżniającego, skoro "celebrytami internetowymi" są generalnie społeczni celebryci, nawet jeśli nie korzystają z internetu w sposób zbyt zaawansowany. Pozostaje jednak nadal grupa "wykluczonych cyfrowo". Tak jak kiedyś korzystający z internetu jedynie nieznacznie mogli wpływać na bieg rzeczy, tak dziś jedynie nieznacznie na bieg rzeczy mogą wpływać osoby z Sieci niekorzystające.

Podziały społeczne "z reala" dawno weszły w świat internetu, ale internet nie jest jednolitym medium. Są bańki informacyjne anarchistów, którzy nie czytają nic innego, niż to, co pasuje do ich świata. Są bańki informacyjne socjalistów, którzy nie czytają nic, co nie pasuje do ich świata. Są bańki informacyjne [tu wstaw dowolną grupę, np. wielbicieli rudych kotów, które są uczulone na mleko kokosowe]...

Stąd teksty o tym, czy internet może lub nie może konkurować z telewizją, teksty o tym, czy w internecie czy raczej w telewizji wygrywa się wybory, są - jak uważam - zupełnie odklejone od aktualnego stanu wiedzy o mediach. No, ale dzieje się tak najpewniej właśnie z tego powodu, że w mediach zachodzą (zaszły) zmiany, o których wyżej. Pisać każdy może.

A co jest problemem? Moim zdaniem problemem jest edukacja medialna. Społeczeństwo obywatelskie, to społeczeństwo składające się z aktywnych jednostek, które również potrafią dokonywać krytycznego rozbioru przekazów medialnych, są wyczulone na manipulacje informacją (wszystko jedno w jakim medium się ona dokonuje), które potrafią oceniać wiarygodność źródeł i tak dalej.

Czy jeśli jestem społecznikiem funkcjonującym w kilkunastu projektach niezwiązanych z internetem, to nadal jestem "tylko internetowy"? Dla autora tekstu pt. Przerażająca moc telewizji. Internet nie zmieni polityki najwyraźniej jestem tylko internetowy. Ale też pewnie dlatego, nie pisząc kolejne notatki na akord nie miał czasu dłużej skupić się na wyszukiwaniu źródeł (o czym chociażby świadczy to, że nazwał mój serwis blogiem). Czy byłem "internetowym kandydatem do Senatu", jak chce Przemek Pająk w tekście pt. Ja nie mam wątpliwości - to Twitter wygrał wybory, a telewizja je przegrała, kiedy moją kandydaturę poparło Stowarzyszenie Koliber, Polska Partia Piratów, Partia Zieloni, Kukiz'15, Zjednoczona Lewica, Korwin, a nawet .Nowoczesna sygnalizowała, że zbiera podpisy pod moją kandydaturą. Generalnie - wsparcie deklarowały właściwie wszystkie frakcje, które nie wystawiały w moim okręgu kandydatów do Senatu.

Na marginesie dodam, że Przemek również chyba nieuważnie śledził moją kampanię, skoro uznał, że "z kretesem przegrałem" oraz uzyskałem "jedynie 22 tys. głosów". Wystartuj, Przemku, i zdobądź np. 4 tysiące głosów. Ja dostałem 22 719. Wystartuj w Warszawie, w najtrudniejszym okręgu wyborczym, bez struktur. Wystartuj, ale wcześniej zostań kandydatem niezależnym, a więc przejdź tor przeszkód związany z rejestracją komitetu, uzyskaniem poparcia tysiąca wyborców dla jego utworzenia, przejdź przez wszelkie etapy formalności, zbierz kolejne 2 tysiące podpisów tylko w okręgu (w którym wiele osób w tym okręgu jedynie mieszka, a dopisani są do spisów wyborców w swoich rodzinnych stronach). Wystartuj, dostań te 4 tysiące głosów i pisz o wyborach. Ale jeśli chcesz pisać o moich motywach startu w wyborach i celach, jakie sobie postawiłem, a także o mojej ocenie szans przed samym startem i to ocenie szans dotyczących zarówno realizacji moich celów, jak i szans uzyskania mandatu, jeśli chcesz o tym pisać, to wcześniej poświęć chwilę i przeczytaj teksty, które są opublikowane w kategorii Piotr Waglowski do Senatu niniejszego serwisu.

Co wpływa na wynik wyborów? Telewizja? Internet? Pisałem o tym w notatce podsumowującej wyniki głosowania. Polaryzacja i pompowanie szyldów.

W ramach dystansu i autoironii napiszę jeszcze: więcej rozpoznawalności mojego nazwiska zyskuję teraz, gdy te wszystkie media, kolejne serwisy, dzienniki internetowe oraz programy telewizyjne, wymieniają mnie wśród osób, które nie dostały się do Senatu, niż w toku kampanii, gdy te same dokładnie tytuły ani słowem nie zająknęły się, że w ogóle kandydowałem.

Mogłem być parlamentarzystą w wyniku tych wyborów, które się właśnie odbyły. Przed wyborami otrzymałem propozycje umieszczenia mojego nazwiska na wysokich, biorących miejscach na listach do Sejmu. Tyle, że nie byłem tym zainteresowany, bo brałem udział w zupełnie innym projekcie. Moja kampania nie polegała głównie na tym, by dostać się do Senatu, zrozumienie czego wielu niemającym czasu na analizę osobom nie mieści się w głowie, bo przecież skoro startowałem do Senatu, to przecież brałem udział w tej grze, którą oni rozumieją. Otóż ja brałem udział w zupełnie innej grze, w której ewentualne (chociaż mało prawdopodobne) uzyskanie mandatu senatora było jedynie dodatkiem. I wygrałem.

A wracając do internetu: już dawno zmienił on politykę. I zmienił on telewizję. Ale to ludzie dokonują wyboru. Muszą tylko wiedzieć, że mogą i muszą potrafić takiego wyboru dokonać odpowiedzialnie. Dlatego potrzebna jest edukacja medialna i edukacja obywatelska. Taka edukacja, to też polityka.