Wyniki wyborów w okręgu 45 do Senatu RP plus kilka słów interpretacji
Sposób prezentacji wyników ma znaczenie. W związku z ogłoszeniem wyników wyborów przez Państwową Komisję Wyborczą gratulowano mi dobrego wyniku. Uzyskałem 22 719 głosów. PKW prezentuje te wyniki w procentach, ale w stosunku do ważnie oddanych głosów. Ja jednak uważam, że prawdziwe wyniki należy prezentować w stosunku do wszystkich uprawnionych. W efekcie widać dokładnie, że 35% uprawnionych do głosowania pozwoliło, by ktoś inny zdecydował za nich. W okręgu, w którym startowałem, senatora wybrało 29% uprawnionych do głosowania. To mniej, niż 1/3 uprawnionych.
Prezentuję te wyniki w takim ujęciu, który pozwala uchwycić poziom "społeczeństwa obywatelskiego", nie zaś legitymizować wybór. No, bo w mojej kampanii, którą prowadzę od lat (a której częścią był start w wyborach do Senatu RP w roku 2015) chodzi właśnie o budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Udział w wyborach pozwolił mi uzyskać doświadczenia i dane potrzebne do lepszej realizacji koncepcji tworzenia prawa opartego na dowodach.
Odnośnie wyników: od razu pojawia się pytanie o powód "omijania lokalu wyborczego". Czy się nad tym zastanawiałem? Owszem, zastanawiałem się. Na przykład w dniu głosowania (gdy była cisza wyborcza) prowadziliśmy sobie w ramach Sztabu dyskusje na temat lokali wyborczych, które znajdują się w miejscach niedostępnych dla osób starszych, rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób skonstruowano nakładki na karty wyborcze dla osób niewidomych itp. Natomiast nie mam danych, by móc je nanieść na wykres.
Druga sprawa to głosy nieważne. Władysław Majewski, który - z rekomendacji KWW Piotra Waglowskiego - pracował w jednej z obwodowych komisji wyborczych w moim okręgu, napisał:
W mojej komisji na głosy nieważne składały się karty bez wskazania żadnego kandydata, karty z zaznaczonymi dwoma lub więcej (najczęściej wszystkimi) nazwiskami, karty z przekreśloną całą listą kandydatów oraz karty, w których nie zaznaczono żadnego ze zgłoszonych kandydatów, natomiast poniżej listy dopisane były różne inne nazwiska lub określenia, mniej lub bardziej poważne.
Na stronie Państwowej Komisji Wyborczej można już znaleźć wyniki wyborów z mojego okręgu.
Frekwencja wyborcza w tym okręgu wyniosła 67.65% (przy czym: na Bemowie 71.12 %, na Ochocie: 67.95 %, w Ursusie: 68.44 %, we Włochach: 68.47 %, na Woli: 64.06 %).
Pan Aleksander Pociej (lista PO), który w poprzednich wyborach do Senatu w tym okręgu uzyskał 99 358 głosów (45,19% ważnie oddanych głosów i mandat senatora), w tych wyborach uzyskał ich 100 445 (45,09% ważnie oddanych głosów i mandat senatora). Pan Krzysztof Bielecki (lista PiS), który w poprzednich wyborach w tym okręgu uzyskał 70 315 głosów (31,98% ważnie oddanych głosów), w tym roku uzyskał ich 80 513 (36,14% ważnie oddanych głosów). Każdy z tych kandydatów uzyskał zatem więcej głosów, niż poprzednim razem. W 2011 roku w wyborach w tym okręgu startowała również p. Danuta Waniek (SLD), która wówczas uzyskała 50 197 głosów (22,83% ważnie oddanych głosów). Wówczas uprawnionych do głosowania w tym okręgu było 402 338 osób ("liczba mieszkańców" na prezentacji wyników na stronach PKW; PKW niejednolicie prezentuje dane w tych i poprzednich wyborach, zatem za liczbę uprawnionych w roku 2011 można też przyjmować "liczbę wyborców", czyli 339 545).
W tym roku uprawnionych do głosowania w tym okręgu było 343 701 osób. Zatem mniej osób, niż w poprzednich wyborach (przy zastrzeżeniu, że liczba uprawnionych w 2011 roku to "liczba mieszkańców", w przypadku, jeśli to "liczba wyborców", to liczba uprawnionych w 2015 roku byłoby o 4156 większa niż w roku 2011; powyższe zastrzeżenia i potencjalne różnice interpretacji archiwalnych danych, opublikowanych na stronach PKW, nie wpływają jednak na poniżej umieszczone wnioski).
Główni konkurenci zyskali więcej głosów ważnie oddanych na siebie niż w wyborach z roku 2011.
Wraz z p. Anną Kalatą uzyskaliśmy łącznie 18,78% ważnie oddanych głosów (41 824 głosów), a więc łącznie uzyskaliśmy mniejszy udział procentowy w ważnie oddanych głosach (ale także wyrażony liczbą głosów), niż p. Danuta Waniek w poprzednich wyborach.
Obserwując przebieg kampanii wyborczej starałem się notować aktywności moich konkurentów. Jeśli chodzi o media - nie byli zbytnio aktywni. Pan Pociej nie komunikował się z mieszkańcami za pomocą ulotek (ja takich nie otrzymałem, a jestem wyborcą w swoim okręgu), kilka razy wystąpił w mediach przy okazji swojego zaangażowania w procesie legislacyjnym (chodziło o ustawę związaną z pierwszeństwem dla pieszych na pasach). Natomiast umieścił swoją reklamę na autobusach jeżdżących w okręgu oraz na ekranach, w środku tych autobusów. Reklamy p. Krzysztofa Bieleckiego nie widziałem ani razu. Natomiast z okręgu docierały do mnie sygnały, że p. Krzysztof Bielecki spotyka się na spotkaniach z wyborcami, które to spotkania były organizowane przy kościołach. W czasie kampanii wyborczej nie dostrzegłem żadnej aktywności medialnej lub reklamowej p. Anny Kalaty.
Państwowa Komisja Wyborcza w powyższy sposób wizualizuje wynik wyborów. Wynika z tej wizualizacji, że p. Aleksander Pociej uzyskał 45.09% (przy czym w stosunku do wszystkich uprawnionych uzyskał ich w istocie jedynie 29,22%). Pan Krzysztof Bielecki - wedle tej wizualizacji - uzyskał 36,14% głosów (przy czym w stosunku do wszystkich uprawnionych uzyskał ich w istocie 23,43%). Na trzecim miejscu znalazłem się ja z 10,20% (a w stosunku do wszystkich uprawnionych do głosowania uzyskałem 6,61% głosów, czyli 22 719 głosów). Pani Anna Kalata zaś uzyskała - wedle tej wizualizacji - 8,58% głosów (a w rzeczywistości i w stosunku do liczby uprawnionych - 5,56%).
Na Bemowie uzyskałem 6403 głosy (10.12% ważnie oddanych), na Ochocie 4821 głosów (11.08% ważnie oddanych), w Ursusie 2456 (8.94% ważnie oddanych), we Włochach 2217 (10.91% ważnie oddanych), a na Woli 6822 (10.01%). W moim "rodzinnym" obwodzie głosowania uzyskałem 19.66% ważnie oddanych głosów.
Jakie z tego można wyciągnąć wnioski?
Wydaje się, że osoba, która nie jest związana z żadną partią polityczną, a w szczególności z żadną, która prowadzi medialny i globalny bój na szyldy, co też wiąże się z silną polaryzacją społeczeństwa, nie ma szansy w wyborach w jednomandatowym okręgu wyborczym. W takim okręgu jak okręg 45 w Warszawie wyboru dokonuje się między dwoma spolaryzowanymi obozami. Nie ma przy tym znaczenia to, co w toku kampanii komunikują kandydaci. W istocie nawet lepiej, by stosowali jedynie zabiegi przypominające o tym, jak wyglądają i jak brzmi ich nazwisko i by dokonywali asocjacji z szyldami partyjnymi. Całą robotę w przypadku takich kandydatów robią sztaby centralne. To one zapewniają rozpoznawalność w mediach, to one dokonują zabiegów odróżniających frakcje między sobą. W efekcie nie ma znaczenia większego, kto - w ramach walczących obozów - startuje w wyborach. Walczą ze sobą szyldy.
Na wykresie powyżej: linie zainteresowania w Google Trends. Czerwony "pik" dotyczący p. Pocieja (na wykresie wartość "100", czyli najwyższy punkt na wykresie) nastąpił o godzinie 22:30, chwilę po zakończeniu ciszy wyborczej, w dniu głosowania. To najpewniej w związku z wystąpieniem senatora Pocieja w programie telewizyjnym, które to wystąpienie miało wówczas właśnie miejsce. Wcześniej kandydat nie był zbyt często wyszukiwany w internecie.
Powyższe też ma przełożenie na sposób prowadzenia kampanii. Pieniądze wynikające ze zbiórki funduszy na kampanię (oraz z funduszy wyborczych) rzucane są nie na pojedynczych kandydatów, a na rozpoznawalność szyldów. W efekcie pojedynczy kandydat startujący z komitetu wyborczego wyborców wystawiającego jednego kandydata w jednym okręgu, a więc taki, który w swojej kampanii dysponuje jedynie kwotą limitowaną progiem wyrażonym liczbą 54 876,05 złotych, nie ma szansy przebić się do dyskursu na równych zasadach, co komitety globalne. Przekłada się to też na udział w medialnej debacie. Na przykład w moim przypadku telewizja publiczna nie wspomniała o mojej kandydaturze bodaj ani razu (zapytaliśmy TVP o te dane, ale jeszcze nie uzyskaliśmy odpowiedzi, więc po ich uzyskaniu będzie to przedmiotem odrębnej notatki). Tymczasem media publiczne zorganizowały tak zwaną debatę, w której wystąpiły obok siebie dwie panie, reprezentujące dwa walczące globalnie szyldy (w kolejnej "debacie" dopuszczono już nieco więcej komitetów, ale i tak przecież nie wszystkie spośród zarejestrowanych przez PKW).
Chociaż braliśmy udział w wyborach w jednomandatowym okręgu wyborczym - żadna z "instytucji" społeczeństwa obywatelskiego nie zorganizowała debaty między ubiegającymi się o jeden mandat czterema kandydatami. Po prostu w takich wyborach nie to ma znaczenie.
Kolejny wniosek to szklany sufit poszczególnych frakcji. Wybory roku 2015 potwierdzają to, co wiedzieliśmy przygotowując się do kampanii i analizując wyniki poprzednich wyborów i referendów z tego rejonu (przy uwzględnieniu, że w poszczególnych wyborach i referendach w różny sposób ułożone są okręgi wyborcze), czyli że Prawo i Sprawiedliwość w okręgu 45 może liczyć na około 33% aktywnie biorących udział w wyborach wyborców.
W efekcie mój start w wyborach i start p. Anny Kalaty nie odebrał wyborców ani Platformie Obywatelskiej, ani Prawu i Sprawiedliwości. Po prostu podzieliliśmy między siebie głosy tych, którzy nie chcieli głosować ani na PO ani na PiS. Gdyby w tym okręgu startował kolejny konkurent - ja i p. Anna Kalata uzyskalibyśmy mniejszą liczbę głosów, zaś reprezentanci głównych dwóch frakcji nadal uzyskaliby podobną ich liczbę, do właśnie uzyskanej).
Inny wniosek to taki, że udział "turystyki wyborczej" w ogólnej puli ważnie oddanych głosów jest na poziomie błędu statystycznego.
Gratuluję wyników p. Aleksandrowi Pociejowi, p. Krzysztofowi Bieleckiemu i p. Annie Kalacie i dziękuję im za możliwość wspólnego z nimi brania udziału w wyborach.
Biorąc udział w kampanii mniej więcej wiedziałem, jakie są ograniczenia i uwarunkowania startu w wyborach. Dlatego kampanię prowadziłem zupełnie bez stresu. Sygnalizowałem też wyborcom, że biorę udział w wyborach, w których mam jedną na milion szansę uzyskania mandatu (chociaż nie oszczędzałem się w kampanii, by nikt nie mógł powiedzieć, że swój start w wyborach potraktowałem niepoważnie: zrobiłem wszystko, co możliwe przy danych zasobach i przy danych uwarunkowaniach prawnych, by uzyskać mandat w wyborach). Chodziło tu jednak o coś innego. Start w wyborach to okazja do przedstawienia czterech priorytetów (dostęp do informacji, aktywność obywatelska, ochrona domeny publicznej i lepsza jakość prawa, które tworzone winno być w oparciu o dowody) w dyskusji toczących się przy okazji wyborów. Media nie podniosły tych tematów, angażując się w relacjonowanie polaryzujących się frakcji. Niemniej moja kampania pokazała, że można brać udział w wyborach przy pełnej przejrzystości finansów komitetów wyborczych. Liczę, że przykład Komitetu Wyborczego Wyborców Piotra Waglowskiego będzie dostrzegany w dyskusji na temat systemu państwa i na temat systemu wyborczego. Przy okazji też mogłem pokazać czytelnikom i osobom, które zaangażowały się w moją kampanię, jak wygląda prawo wyborcze. Udział w wyborach dał szansę zdobycia danych, których w inny sposób zdobyć by się nie udało. Dlatego też twierdzę, że niezależnie od wyniku wyborów wygrałem. Bo mogłem zrealizować dokładnie to, co było zamierzeniem tej kampanii. Mandat byłby elementem dodatkowym, który pozwoliłby realizować kampanię z wykorzystaniem nowych narzędzi.
W kolejnych notatkach będę przybliżał kolejne elementy kulis kampanii. Być może te obserwacje, komentarze czy relacje przydadzą się osobom pragnącym się aktywizować obywatelsko.