Kolejny dzień - przekonuję, dyskutuję, napieram

Piotr Waglowski pod Ratuszem w dzielnicy Warszawa Włochy

Mamy dziś 864 podpisy. Do sztabu wpłynęło ich dziś 102. W sobotę w sztabie (ul. Miła 22) liczymy (na) wszystkie podpisy. A liczy się każdy podpis. Dziś nagrywałem swoje wypowiedzi na temat społeczeństwa obywatelskiego, konfliktu interesów, lobbingu i udziału obywateli w życiu publicznym. Pojawią się pewnie już po 15 września, kiedy to mija termin rejestracji kandydatów. Dziś też przekonywałem do siebie środowiska społeczników w warszawskich Włochach, dzielnicy, z która jestem związany od dziecka, jednej z dzielnic w wyborczym okręgu nr 45. Wczoraj zaś dyskutowałem o imigrantach.

Bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy włączyli się w zbiórkę podpisów poparcia mojej kandydatury w nadchodzących wyborach do Senatu RP. Wiem, że to trudne zadanie, ponieważ jest też moim udziałem. Łatwo nie jest, ale walczymy do końca.

Wczoraj komentowałem temat imigrantów, a w kontekście imigrantów z Afryki myślę tak: warunkiem przetrwania Polski jest powstanie społeczeństwa obywatelskiego. Takiego społeczeństwa, które będzie potrafiło zadbać o to, że jego prawa są przestrzegane. Takie społeczeństwo będzie potrafiło przyjąć imigrantów i egzekwować przestrzeganie praw. W sytuacji, w której nie są przestrzegane prawa obywatelskie, w którym nawet obywatele nie mają zaufania do instytucji swojego kraju, w którym rozpisuje się pozorne referendum dla spodziewanej korzyści politycznej, w sytuacji, w której państwo działa teoretycznie, w takiej sytuacji fala ludzi reprezentujących inną kulturę, tradycję lub wartości zmieść może kulturę, tradycję lub wartości tu istniejące. Społeczeństwa obywatelskiego nie stworzą politycy. Ono nie może być dane. Społeczeństwo obywatelskie mogą stworzyć jedynie odpowiedzialni, rozumiejący racje stanu obywatele.

Uważam, że zderzenie cywilizacji nastąpi. No i pojawia się to zasadnicze pytanie o przetrwanie wspólnoty. To jest ten problem, przed którym stawał w zimie stary Eskimos, gdy wiedział, że jedzenia nie wystarczy dla wykarmienia całej rodziny. Brał harpun, żegnał się z dorosłymi i "szedł na polowanie". Nie wracał, a wspólnota mogła przetrwać. Działał wbrew sobie, bo każdy przecież chce żyć. Wybór tragiczny, rozpaczliwy. Ale w toku ewolucji społecznej z jakiegoś powodu wykształciliśmy pewien rodzaj altruistycznych zachowań. To dlatego dorosły rzuca się do zimnej wody, by ratować tonące dziecko, chociaż sam może zginąć. Rzuca się chętniej, jeśli to dziecko z jego rodziny, albo przynajmniej znajome. Najpierw wspólnota, potem "inni, obcy".

Słowianie zawsze byli gościnni i za brak gościnności u swojego ziomka mogli mu chatę puścić z dymem. Ale znali granicę. Kiedy dopuszczali kradzież (a to zawsze było coś złego) by móc wykarmić goszczonego człowieka, stanowczo nie zgadzali się na to, by owa kradzież na wykarmienie gościa była dokonana w sąsiedztwie. Masz być gościnny, możesz nawet kraść, ale nie u swoich. Wspólnota była istotna.

Wspólnota, która zaczyna się w jednej klatce w bloku, obejmuje ulicę, dzielnice, gminę, miasto, województwo, region, kraj. Dopiero później jest Unia Europejska, czy glob. No i w Polsce problem w tym, że ludzie nie znają nawet swoich sąsiadów z klatki w bloku. Nie ma wspólnoty. I zderzą się z falą, która inaczej wspólnotę rozumie, ale rozumie. I ta fala będzie podejmowała decyzje. Na przykład takie: Duńska "wojna o choinkę": czy muzułmanie chcą zniszczyć bożonarodzeniową tradycję?. Przy okazji: strojenie choinki to niemiecki wymysł z XVI wieku. Rozprzestrzeniła się po całej Europie i po innych zakątkach świata. Nie ma Bożego Narodzenia bez choinki w Polsce. Ale kiedyś na terenie Polski nie było Bożego Narodzenia. Kultura chrześcijańska wyparła wcześniejszą. Struktura bardziej zorganizowana wygrywa z mniej zorganizowaną. Dlatego m.in. feudalizm chrześcijański wygrał z demokracją wojenną Słowian, przy okazji niszcząc tyle śladów kulturowych tej ostatniej, ile się dało. Nic nie jest dane raz na zawsze.

Czyli nie pomagać? Ależ pomagać! Tylko trzeba pamięać, że pierwsza zasada każdego, kto zajmuje się filantropią i pomocą humanitarną to ta, że jeśli sam potrzebujesz pomocy, to marny z ciebie pożytek przy udzielaniu pomocy innym. To dlatego właśnie organizacje pozarządowe, które zajmują się pomocą ludziom potrzebującym, muszą w pierwszej kolejności troszczyć się o swoje finansowanie, o finansowanie ludzi, którzy pomagają. To samo musi dotyczyć społeczeństw.

Aby podjąć racjonalną decyzję dotyczącą form pomocy, należy dobrze poznać problem społeczny, z którym mamy do czynienia. To jest jak z "prawem opartym na dowodach". Pytają mnie czy jestem za czy przeciw przyjmowania imigrantów w Polsce, a ja nie jestem ani za, ani przeciw. Wtedy dowiaduję się, że mówię jak polityk i nie udzielam jasnej odpowiedzi na postawione pytanie. Tymczasem udzielam bardzo precyzyjnej odpowiedzi na postawione pytanie, chociaż - jak uważam - pytanie jest po prostu wadliwie postawione. Bo pomoc (ta czysto ludzka, wynikająca ze współczucia) może mieć różna formę i w różny sposób również państwo może przeciwdziałać problemowi, który powoduje krzywdę ludzką. W pierwszej kolejności zatem należy rozpoznać problem, a potem, gdy z takiego rozpoznania wynikać będzie konieczność podjęcia określonych działań - wówczas te działania podejmować. Ale, ktoś mówi, przecież nie ma czasu! Dlatego państwo musi być sprawne.

Od razu też postawiono mi zarzut, że społeczeństwo obywatelskie wcale nie musi być homogeniczne pod względem kulturowym, etnicznym czy religijnym. I ja tak też uważam. Po pierwsze: interesuję się genealogią, w tym genealogią genetyczną. Wiem zatem, że wszyscy jesteśmy imigrantami z Afryki.

Po wtóre zaś mam tu opowieść dotyczącą moich zainteresowań historycznych: Interesując się historią Polski wiem, że Polska była wielowyznaniowa i wielokulturowa. Nadal jednak starała się zapewnić prawa mniejszościom, chociaż zdarzały się różne tumulty, jak te w XVI w. Krakowie, gdy podpuszczeni przez Jezuitów studenci wykopywali z grobów zmarłych innych wyznań i bezcześcili zwłoki, innych zmarłych wrzucali do Wisły lub stawiali pod płotem na głowie.

W XVIII wieku ustawy sejmowe zabrały prawa obywatelskie innowiercom (głównie kierując ostrze przeciwko protestantom). W Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dostępny jest np. napisany w 1733 roku, rozpaczliwy list Wojciecha Węglowskiego, porucznika Gwardii Koronnej (błędnie przez archiwistów, poza przekręceniem nazwiska, nazwanego podczaszym); adresatem listu był Daniel Ernest Jabłoński, senior Jednoty Braci Czeskich, a list był napisany zaraz po przyjęciu przez Sejm Najświętszej Rzeczypospolitej Polskiej ustaw zabierających prawa obywatelskie protestantom:

Nie mając na pierwszy mój adres de die 19 Juny, AC żadnego od WMM Pana Dobrod responsu poważam się iterum pulsare nie godny może supplikuję do łaskawego serca WMM Pana Dobrod. Żebrząc pokornie protekcji WMM Pana Dobrod. dla tych sierotek moich gdyż nie miawszy wsparcia wtym żadnego z łaskawości WMM Pana Dobrod. aby propter Deum et Amorem eius niechybnie / Sam teraz bez sposobu zostający kędyby ich lokowac pod ten niespokojny czas y wielkie zamieszanie na które się u nas zaniosło...

A jednocześnie wiem, że w 1682 roku Jan III Sobieski nadał niejakiemu Stanisławowi Węglowskiemu przywilej na mocy którego podporządkował jego zwierzchnictwu Cyganów w Koronie i Wielkim Księstwie Litewskim. Ten przywilej dotyczył w istocie urzędu, który w literaturze określany jest jako "król Cyganów", a w rzeczywistości był to urzędnik, który w imieniu króla nie tylko miał prawo pełnić funkcję sędziego i wzywany był wszędzie tam, gdzie Cygan był uwikłany w jakąś sprawę państwową, ale sprawujący ten urząd miał też być rzecznikiem i obrońcą Cyganów...

Węglowskich znaleźć można też na tablicy upamiętniającej Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, w Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie:

Tablica Sprawiedliwych

To rodzina, która przed wojną mieszkała we wsi Stara Huta. Na Wołyniu...

Warto znać historię, warto zastanawiać się nad istotą problemów społecznych i nad możliwymi ich rozwiązaniami. Zastanawianie się nad tym nie oznacza braku współczucia i niewrażliwości na krzywdę ludzką. Podejmując decyzje w imieniu całej wspólnoty należy tym bardziej myśleć w kategoriach jej dobra i w żadnym razie nie można ulec fałszywie czasem stawianym alternatywom. Rozwiązanie problemu nie polega na tym, że wybierze się jedną z dwóch skrajnych opcji w celowo polaryzowanym sporze. Warto zastanawiać się nad tym co i dlaczego się robi.

Tyle o imigrantach i wczorajszym komentowaniu tego tematu.

Dziś dowiedziałem się, że w wyborach do Senatu ma wziąć udział prof. Monika Płatek. Z tej okazji napisałem w serwisie Facebook, a tu przywołuję:

Wraz z prof. Moniką Platek zasiadałem w radzie programowej Fundacji Panoptykon i cieszę się, że zdecydowała się wystartować w wyborach do Senatu. I nie chodzi o wspólnotę poglądów, tylko o to, że potrzeba więcej obywateli o różnych poglądach, którzy wychodzą z cienia "milczącej większości" i chcą własnym przykładem walczyć ze społeczną biernotą. Społeczeństwo obywatelskie się samo nie zbuduje. Społeczeństwo obywatelskie to nie nurt polityczny. W takim społeczeństwie są ludzie o różnych, często sprzecznych poglądach. Na przykład Aleksander Z. Zioło, który też startuje do Senatu, ma inne poglądy, niż prof. Monika Płatek, ale również podejmuje ten sam trud. Społeczeństwo obywatelskie to raczej postawa, wedle której włączasz się w dyskusję, interesujesz się, nie zgadzasz się, by inni decydowali za ciebie. Społeczeństwo obywatelskie tworzą ludzie, a każdy z nich może mieć inny pogląd, inną sumę doświadczeń, inne wykształcenie, inne wartości, inne podejście do rozwiązywania problemów, ale łączy ich zaangażowanie w chęć włączenia się w ich rozwiązywanie. Do tego też potrzebna jest dyskusja z ludźmi o innych poglądach, a więc społeczeństwo obywatelskie to postawa, która zakłada otwartość na dyskusję i cywilizowany spór. Tylko w takim sporze da się przeanalizować istnienie lub nieistnienie problemów społecznych i tylko w takim sporze da się wypracować rozwiązania na rzecz dobra wspólnego. Bierność, podatność na wciskanie stereotypowego myślenia, brak krytycznego podejścia do źródeł informacji, angażowanie się bezmyślne w spolaryzowany sztucznie "spór" - to postawy, które budowie społeczeństwa obywatelskiego nie służą. Tak uważam.

Przy okazji stopniowo dokumentuję, jak działa cały proces wyborczy. Nie bez powodu jednym z haseł na moim sztandarze jest właśnie tworzenie prawa w oparciu o dowody.

Generalnie uważam, że zabieganie o mandat jest super, bo otwiera oczy na różne społeczne paradoksy, o których nie przeczytacie w komentarzach internetowych i w prasie. Mam m.in. takie spostrzeżenia, swoiste migawki lub przemyślenia, po dzisiejszym dniu:

"Nie interesuję mnie to. Tak, nie chcę TTIP, ale w najbliższych wyborach zagłosuje na tych, którzy są przeciw" - twierdzi ktoś, kto nie dostrzega przy okazji, że ci, których nie interesuje życie publiczne, nie będą mieli innego wyboru, niż ten, który przygotują im ludzie zaangażowani we wsparcie swoich kandydatów na długo przed dniem wyborów. Innymi słowy: wybór mają tylko ci, którzy zainteresowali się wcześniej, by taki wybór mieć. Ale refleksja ta była związana z lekturą tekstu Gazety Prawnej pt. TTIP: 10 rzeczy, których nie wiecie o umowie UE-USA, a powinniście. Nie chodzi zatem jedynie o podpisywanie się kandydatom na listach poparcia, a o generalny marazm polskiego społeczeństwa. W linkowanym tekście przeczytacie:

Już ponad 2,6 miliona ludzi w Europie domaga się zaprzestania negocjacji w sprawie TTIP w obecnej formule. W wielu krajach UE zebrano więcej podpisów niż oczekiwano: Czechy zgromadziły 116 proc. wymaganej liczby, Włochy 113, Austria 628 proc., Wielka Brytania 747 a Niemcy 1684 proc. zakładanego wyniku. Polska nie należy do czołówki z 41 procentami (stan na 5 września).

Doświadczenia związane z rozmowami z ludźmi na ulicy, z ludźmi, którzy - w swej generalnej masie - nie mają pojęcia o swoich prawach wyborczych, o tym kto może, a kto nie może udzielić poparcia i - czasem - nie wiedzącymi nawet (tak!) kto jest premierem i jakie są partie w Sejmie, to wszystko prowadzi do myśli, że rzeczywiście zamiast religii w szkołach powinna być w tych godzinach lekcyjnych edukacja obywatelska z obowiązkowym uczeniem się konstytucji na pamięć. Tyle, że zaraz przychodzi druga myśl - ci, którzy podejmują decyzje wcale nie mają interesu w tym, by społeczeństwo było obywatelsko wyedukowane.

Kolejna refleksja: byłoby fajnie przeczytać wyniki badań, które analizowałoby ilu Polaków nie podpisało się na listach z poparciem żadnemu (dowolnemu) z kandydatów (czyli jaki odsetek całej polskiej populacji nie robi zupełnie nic, aby zadbać o swoje interesy w sferze publicznej, a jaki odsetek coś jednak robi przed wyborami). Czy takie badania są prowadzone? Czy takie badania otworzyłyby ludziom oczy? Chyba nie, bo niewielu by je przeczytało, a część z tego i tak by pewnie nie zrozumiała, co z takiej lektury dla nich wynika.

Te wszystkie przemyślenia i spostrzeżenia to nie jest wyraz jakiejś mojej frustracji. Jestem zwyczajnie zafascynowany i dzielę się spostrzeżeniami. Kandydowanie jest super. Naprawdę tak uważam. Każdy powinien spróbować.