Zbiórka sąsiedzka, rodzinna, referendalna

Zbiórka pod Szkołą Podstawową we Włochach

Kolejny dzień zbierania podpisów. Do sztabu wpłynęły podpisy, które przez tydzień gromadziły rodziny i sąsiedzi. Dziś też odbywało się referendum. Spodziewaliśmy się, że frekwencja będzie niska (aktualnie szacunki mówią o frekwencji pomiędzy 5 a 10%, zaś koszt przeprowadzenia referendum to około 100 milionów złotych), niemniej poszliśmy pod lokale, w których referendum się odbywało - podpisy się same nie zbiorą. Było pusto. Natomiast zdarzył się incydent. Przyjechała Policja...

W sztabie mamy 742 podpisy na wymagane ustawą dwa tysiące. Wiele z tych, które dziś spłynęły do sztabu to podpisy pochodzące z cząstkowych (rodzinnych i sąsiedzkich) zbiórek. Wychodzi mi z obliczeń, że żeby 15-stego września mieć dwa tysiące podpisów musimy codziennie, przez wszystkie te dni do 15-stego, zbierać każdego dnia min. 200 podpisów. Trudne, bardzo trudne, morderczo trudne. Ale nie niemożliwe.

Jeśli zgodzicie się poprzeć podpisem moją kandydaturę (czyli, w rzeczywistości, zgodzicie się na to, by moje nazwisko było wydrukowane na karcie do głosowania), to namówcie do tego też rodzinę i sąsiadów. Bez zwiększenia liczby osób, które aktywnie zbierają podpisy celu nie osiągniemy. Przy włączeniu się kolejnych osób da się podpisy zebrać.

Nawiasem mówiąc - duże partie mają olbrzymi kłopot ze zbieraniem podpisów. Prawo i Sprawiedliwość w moim okręgu dopiero dziś dowiedziało się, że kandydatem do Senatu RP z tego okręgu będzie prof. Krzysztof Bielecki, chirurg (mówiło się o tym od kilku dni). Zdążą zebrać wymagane podpisy? Przypuszczalnie zdążą.

742 podpisy w Sztabie

A odnośnie wspomnianego incydentu, który miał miejsce przy okazji zbiórki podpisów w sąsiedztwie lokali referendalnych - zdarzył się on Władysławowi Majewskiemu, któremu oddaję głos:

Wraz z kolegą mieliśmy dzisiaj ciekawe ćwiczenie z praktyki działania ustawy Kodeks Wyborczy.

Trwa kampania wyborcza przed wyborami do Sejmu i Senatu. Komitety wyborcze mają bardzo krótkie, sztywno wyznaczone terminy zebrania podpisów wyborców popierających kandydatów do Senatu i listy do Sejmu. Tymczasem w samym środku tego okresu wyznaczone zostało ogólnonarodowe referendum. Państwowa Komisja Wyborcza wezwała Komitety Wyborcze do zawieszenia agitacji wyborczej, w tym zbierania podpisów, w okresie referendalnej ciszy wyborczej.

Komisja w apelu przyznaje, że w jej ocenie ustawodawca nie przewidział takiego zbiegu terminów. W konsekwencji z jednej strony nie ma w ustawie zakazu prowadzenia agitacji wyborczej w okresie ciszy referendalnej, a z drugiej strony - ustawa nie daje PKW prawa do wydłużenia terminów składania podpisów z poparciem dla kandydatów o okres odpowiadający okresowi ciszy.

W tym stanie rzeczy Komitet Wyborczy Wyborców Piotra Waglowskiego postanowił prowadzić zbiórkę podpisów również w dniu referendum, w tym także w okolicach referendalnych komisji wyborczych.

W wyniku tej decyzji w niedzielę, 6 września, wraz z kolegą zbierałem podpisy na Bemowie, w okolicach szkoły podstawowej przy ul. Zachodzącego Słońca. W budynku tej szkoły mieściło się aż 5 komisji referendalnych, do których z różnych stron budynku prowadziły 4 różne wejścia. Teren szkoły, obejmujący obok budynku szkoły również m.in. przylegający do niego chodnik i parking, jest ogrodzony. Około południa zbierałem podpisy na parkingu - a więc na terenie posesji oświatowej, ale poza terenem którejkolwiek z 5 komisji. W trakcie zbierania podszedł do mnie członek jednej z komisji, żądając opuszczenie okolic szkoły. Odmówiłem, gdyż ustawa zabrania prowadzenia agitacji na terenie komisji wyborczej oraz w szkołach, ale tylko wobec ich uczniów.

Po tej rozmowie dołączył do mnie kolega i wspólnie przenieśliśmy się poza teren szkoły, głównie ze względów praktycznych - w tym miejscu łatwiej było podejmować rozmowy z wyborcami. Po upływie około 15 minut przyjechał wezwany przez komisję wyborczą patrol policyjny. Policja w sile dwóch funkcjonariuszy (kobieta i mężczyzna) poprosiła nas o dowody osobiste, które zabrała do samochodu. Czekając na zewnątrz samochodu słyszeliśmy echa telefonicznych uzgodnień prawnych z wyższymi szarżami. Po 15 minutach drugim samochodem przyjechało dwóch dalszych funkcjonariuszy, sądząc z dystynkcji ze znacznie wyższymi stopniami oficerskimi. Po kolejnym kwadransie, a więc łącznie po ponad pół godzinie czekania, funkcjonariuszka zwróciła nam dowody z instrukcją, że możemy zbierać podpisy, ale nie należy robić tego na terenie szkoły. Przyjęliśmy te wyjaśnienia bez dyskusji i bez komentarzy.

Na podstawie relacji PKW można przyjąć, że policja nie uznała tej interwencji za przypadek naruszenia ciszy wyborczej wymagający uwzględnienia go w raporcie dla PKW.

Warto dodać, że spośród setek wyborców proszonych o złożenie podpisu dwie osoby poprosiły o wyjaśnienia, czy aby nie naruszamy ciszy referendalnej.

Zieloni już oficjalnie poparli mój start w wyborach do Senatu (jeśli nie zbiorę podpisów nie będę nawet kandydatem). W komunikacie napisali:

Wieloletni wysiłek Piotra Waglowskiego na rzecz umacniania demokratycznego państwa prawnego kierującego się zasadami jawności i partycypacji obywatelskiej jest zgodny z zielonym myśleniem o polityce.

Jutro, w poniedziałek, będę przekonywał do siebie Stowarzyszenie KoLiber. W zaproszeniu na jutrzejsze spotkanie pt. Piotr Vagla Waglowski w KoLibrze: Czy bierne prawo wyborcze to w Polsce mit? Stowarzyszenie KoLiber napisało:

Dokładnie dzień po referendum, zajmiemy się obywatelskim aspektem wyborów. Bierne prawo wyborcze jest zagwarantowane wszystkim obywatelom w Konstytucji. Jednak czy faktycznie obywatele mogą w pełni korzystać z tego prawa?

Zapraszam zainteresowanych na ul. Zgoda 4/6 w Warszawie o godzinie 19:00.

PS
Nie zbojkotowałem referendum. Dokonałem świadomego wyboru w ramach moich możliwości decydowania jako obywatel. I podjąłem decyzję, że nie chcę, by referendum z pytaniami zadanymi w sposób, który gwałci konstytucję, było wiążące i wywierało skutki w moim państwie.

Tu trzeba dodać, że "nie idę" w przypadku wyborów powszechnych, gdzie nie ma nadającego się do wykorzystania decyzyjnie progu frekwencyjnego, oznacza, że decyzję podejmą ci, którzy zdecydują się na wybory powszechne iść. Innymi słowy - inaczej niż w przypadku referendum z progiem frekwencyjnym - ci, którzy na powszechne wybory nie pójdą, oddają podjęcie decyzji tym, którzy pójdą.