Warszawska polityka historyczna, której brak

Piotr Waglowski przy głazie, którym mieszkańcy usiłują upamiętnić Redutę Ordona

Tak. Powstało Muzeum Powstania Warszawskiego. W tym roku organizowaliśmy tam Dzień Domeny Publicznej (pierwszego stycznia przechodzą do domeny publicznej dzieła twórców, którzy zmarli 70 lat temu, a 1 stycznia 2015 roku do domeny publicznej przeszły dzieła autorów, którzy zmarli w 1944 r. - stąd obchody w Muzeum Powstania Warszawskiego). W czasie spotkania poświęconego domenie publicznej prowadziliśmy dyskusje o tym, w jaki sposób można tworzyć otwarte, budujące świadomość i tożsamość muzea. O ile rok 1944 pamiętają jeszcze ludzie żyjący, to szczegóły tego, o co chodziło w bitwie warszawskiej roku 1920 już się zacierają. Tym bardziej jeśli chodzi o obronę Warszawy w 1831 roku i o Redutę Ordona. Całkiem - jak się wydaje - brak warszawskiej polityki historycznej, która obejmowałaby całą aglomerację, różne dzielnice.

Wczoraj wraz z varsavianistami - historykami Warszawy, historykami techniki, archeologami, architektami zrobiliśmy sobie spacer od Portu Czerniakowskiego aż pod Zamek Królewski. A nasz kontakt zaczął się od tego, że środowisko walczące o upamiętnienie Reduty Ordona dostrzegło moje wypowiedzi na ten właśnie temat. Reduta Ordona też brała udział w obronie Warszawy, ale w roku 1831. Wielu ludzi nie sięga w swojej świadomości genealogicznej tego czasu. Być może dlatego nie uważa, że warto pamiętać o takich zdarzeniach, może dlatego tyle jest kłopotów, by Reduta Ordona stała się pomnikiem - świadectwem historii Polski oraz historii Warszawy.

Kampania wyborcza to dobra okazja, by poruszać w niej ważne tematy. Niezależnie od tego, jaki będzie wynik samych wyborów. Dla mnie takim tematem jest m.in. kwestia upamiętnienie Reduty Ordona. Wychowując się we Włochach (kiedyś to było podwarszawskie miasteczko, które w 1951 roku przyłączono do Warszawy), do liceum chodziłem na Ochocie, do XLVIII Liceum Ogólnokształcącego im. Edwarda Dembowskiego. Wtedy nikt nie wiedział, gdzie rzeczywiście znajdowała się Reduta Ordona. Powstawały różne miejsca pamięci, bo ludziom się mniej więcej wydawało, gdzie ta Reduta była. Wszyscy o niej słyszeli, a to za sprawą Adama Mickiewicza, który uwiecznił ją w swoim wierszu. Sześć tylko miała armat. Stała na przeciwko "artylerii ruskiej", której szeregi ciągnęły się "prosto, długo, daleko, jako morza brzegi". Stała tam na przeciwko owej siły "biała, wąska, zaostrzona, jak głaz bodzący morze, reduta Ordona". Miejsce, w którym stała w rzeczywistości odkryto dopiero w 2010 roku. A przecież lokalizacja Reduty Ordona znajduje się równo 493 metry w linii prostej od liceum, do którego chodziłem. Ta reduta Ordona, to nie tylko punkt na mapie warszawskiej Ochoty. To punkt na mapie Polski.

Byłem tam niedawno. Na terenie Reduty stoi meczet. Zaangażowani w ochronę tego miejsca mieszkańcy stawiają tam tablice z dykty, wieszają flagi, próbują upamiętnić to miejsce. Te materiały są słabej jakości, pod wpływem gorąca, deszczu, wiatru to wszystko blaknie, odpada, niszczeje. Tam powinno być po prostu solidne miejsce pamięci narodowej. Tyle, że tam już inwestor wchodzi i zaraz będzie mógł budować na tym terenie osiedle mieszkaniowe. Ludzie będą tam mieszkali na cmentarzu narodowym.

A tak o tym mówiłem cztery miesiące temu, w programie Widzimisię:

Reduta Ordona jest żywa w kulturze masowej. Tu dzieło Mickiewicza w wersji hiphopowej wykonuje Trzeci Wymiar:

Dlaczego władze samorządowe i państwowe nie mogą ustalić sposobu, w jaki ta Reduta będzie godnie upamiętniona? Nie tylko dla ochocian, nie tylko dla warszawiaków, ale dla wszystkich Polaków? Nie wiem. Ale wiem, że to nie jest jedyny problem z polityką historyczną Warszawy.

Wczoraj, czyli w niedzielę, poszliśmy na spacer. Zaproponowała mi go p. Hanna Pilcicka-Ciura ze Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich Oddział w Warszawie. Ona też jest zaangażowana w walkę o upamiętnienie Reduty Ordona. Natomiast tematów warszawskich tego typu jest więcej. Z okazji suszy, która odsłania skarby, grono zaangażowanych ludzi ratuje zabytki z Wisły, a także pewną pochylnię. Żadna z instytucji muzealnych czy nawet sam konserwator nie zrozumiał potrzeby chwili. Ludzie stadami chodzą po brzegu i szukają zabytków. Inni je ratują, by nie przepadły. Trzeba było zareagować, gdyż inaczej wskazałoby to, że faktycznie ani służby ani instytucje nie potrafią reagować na bieżąco - nie czują współczesności.

Wisła. Płynie przez środek Warszawy. Ostatnio wzbudza emocje głównie za sprawą spalonego mostu Łazienkowskiego. Ale temat aktualny to też bulwary. Aktualnie w części porzucony nad Wisłą park maszynowy straszy mieszkańców. Ponoć firma wykonująca prace zbankrutowała. Varsavianiści zaś biją na alarm, że prace tam wykonywane niszczą historyczną substancję zabytków Warszawy. Bo drożej zrobić na nowo, niż wykorzystać i konserwować to, co było. Konserwować pewnie się nie opłaca, bo nikt na tym nie zarobi.

Poszliśmy zatem na spacer, na wycieczkę po bulwarach. Wisła nie jest w moim okręgu wyborczym, więc - ktoś uzna - bez sensu działanie w kampanii wyborczej. Ale to nie było "z okazji kampanii", tylko "z ciekawości". To był spacer z gronem fantastycznych społeczników i Varsavianistów. Są wrażliwi na to czym jest autentyk, czym jest dziedzictwo. To taki spacer, w czasie którego owi społecznicy opowiadali o tym, czego nie zobaczy nieświadomy przechodzień. Zobaczyłem niektóre problemy Stolicy z innej perspektywy. Wycieczka miała na celu opowieść o historii bulwarów wiślanych i o tym, dlaczego wspomniani społecznicy mają dystans do tego, co tam się planuje i wykonuje obecnie. Przewodnikami byli Stefan Fuglewicz - Varsavianista i znawca zabytków Warszawy, Tomasz Lec - architekt i Zbigniew Tucholski znawca zabytków techniki i historii Warszawy w tym bulwarów.

Opowieść zaczęła się nad pochylnią Portu Czerniakowskiego. Częściowo zasypaną ziemią. Nawet raz wpisaną do rejestru zabytków, ale to podobno nie pasowało inwestorowi, który miał tam remontować skarpy, układać kamienie. W efekcie wykreślono pochylnię i port z rejestru pod pretekstem formalnego błędu. Dwa lata temu inwestor położył tam kamienie na nowo. Pod innym kątem (nie nadaje się to do cumowania łodzi, chyba, że ktoś łączy umiejętności żeglarskie z alpinistycznymi). Te ułożone tam na nowo kamienie już wymagają remontu. A wcześniejsze przetrwały ponad sto lat. Bo dziś nie potrafią już robić prac kamieniarskich tak, jak robiono je kiedyś, a "business is business".

Pochylnia portu czerniakowskiego

U wejścia do portu czerniakowskiego postawiono śluzę przeciwpowodziową. Przeważnie jest ona otwarta. Ale jest tak wąska, że nie przejdą przez nią uwięzione w porcie szersze jednostki. Dlatego jedna po drugiej idą na złom. Cięte są "na żyletki" zabytkowe barki, zabytki techniki, jednostki, które mogłyby świadczyć o warszawskiej historii handlowej, przemysłowej i kulturalnej. Sama pochylnia jest częściowo zasypana gruzem i ziemią. Chcą ją ratować ludzie z Fundacji "Ja Wisła". To obiekt unikatowy w skali kraju. Zabytek techniki. Za chwilę inwestor będzie miał prawo zdemontować elementy konstrukcyjne pochylni i wszelki ślad po niej zaginie.

Od Portu Czerniakowskiego szliśmy w stronę Zamku Królewskiego. Co chwilę przystawaliśmy i wysłuchiwaliśmy kolejnej historii o bulwarach, mijanych mostach warszawskich i tych, których już tam nie ma. Ze względu na suszę Wisła odsłoniła fragment statku. Prawdopodobnie jest to "Bajka" - statek, który w czasie Powstania Warszawskiego był silnie broniony przez żołnierzy i cywilów z Czerniakowa. Bronił się przez miesiąc, aż go w końcu Niemcy zdobyli. Został wysadzony granatami.

Idąc brzegiem natrafiliśmy na usypisko cegieł. Bardzo starych. Na niektórych z nich widać stemple wskazujące miejsce ich produkcji. Na jednej z nich napis "WŁOCHY".

Zabytkowa cegła z włochowskiej cegielni

Tak. Ta cegła została wyprodukowana w jednej z cegielni we Włochach, z których pierwsza powstała w 1842 roku. Tak twierdzą opracowania. Tyle, że na mapach z 1820 roku we Włochach oznaczono już dwie cegielnie:

Cegielnie we Włochach

Dziś tam już nie ma żadnej cegielni. Po tych cegielniach dziś we Włochach pozostały stawy - glinianki. Spacerują sobie tam ludzie i nie wiedzą, jaka jest historia miejsca, które dostarcza im rekreacji.

To nie jest tak, że historię Warszawy można rozpatrywać tylko poszczególnymi dzielnicami. Warszawa to aglomeracja, która jednak nie ma spójnej polityki historycznej. Weźmy tylko linię fortów okalających miasto. Co z fortami na Szczęśliwicach i we Włochach, co z Fortem Okęcie, Fortem Blizne przy Lazurowej, Fortem Babice, Fortem Bema, Fortem Wawrzyszew... Jak je włączyć w opowieść o historii Warszawy?

Ktoś zapyta: a kogo to obchodzi? Przyjeżdżamy do Warszawy w poszukiwaniu pracy, lepszych warunków bytowania...

Ja w mojej rodzinie jestem pierwszym pokoleniem urodzonym w Warszawie. Wedle dzisiejszej nomenklatury moi rodzice byli "słoikami". Jestem potomkiem kuźników ze Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, mieszczan z Radomia i Szydłowca oraz rycerzy broniących północnego Mazowsza. Ale wiedząc o historii rodziny wiem też, że wspomniani kuźnicy dostarczali kule armatnie dla warszawskiego garnizonu, dostarczali też żelazo potrzebne do budowy warszawskich mostów. Wówczas jeszcze nie znano mostów żelaznych, ale żelazo było potrzebne również do budowy mostów drewnianych. Gwoździe, nity, te sprawy. Za dostarczenie takiego żelaza dla Warszawy nobilitację otrzymał kuźnik Walenty Duracz z Kamiennej. Działo się to w 1578 roku. Wedle aktualnego stanu badań nie potrafię jeszcze wykazać, że ów Duracz był moim przodkiem, chociaż wiem, że z moimi przodkami się dobrze znał. Świadczą o tym dokumenty zachowane w archiwach. Moimi przodkami byli kuźnicy noszący nazwisko Wągl. Ale też inni, jak Jasiowscy, którzy swoje nazwisko wzięli od Jana Niedźwiedzia, odkrywcy miedzi w Miedzianej Górze obok Kielc. Być może, gdyby zachowały się inne dokumenty, mógłbym za ich pomocą wykazać pokrewieństwo z Duraczami, Samsonami (kuźnice Samsonowskie), Kaniami (kuźnice w Kaniowie), Suchyniami (kuźnice w Suchedniowie) i innymi. Kuźnicy trzymali się razem, tak też aranżowano małżeństwa.

Bartłomiej Wągl i Anna, jego żona, w 1569 roku

Wiele dokumentów przepadło. Część zaraz po Powstaniu Warszawskim, gdy płonęły zasoby Archiwum Głównego Akt Dawnych podpalone przez Niemców. Dlatego nie potrafię dziś połączyć spójnie różnych rodzin noszących nazwisko Wągl. Wiem natomiast, że w Nowej Warszawie mieszkała rodzina Wąglów de Kielpin. Mieszkali tam przynajmniej od 1430 roku, o czym świadczą zachowane księgi miejskie Nowej Warszawy. Przetrwali Potop Szwedzki. Rola mieszczańska, którą owi Wąglowie uprawiali przez 300 lat, weszła w 1738 roku w skład warszawskiej jurydyki szymanowskiej. A na obrazku fragment z ksiąg miejskich Nowej Warszawy z 1569 roku.

Znam wszystkich swoich przodków z "pokolenia 64", a więc z pokolenia swoich 4xpradziadków. Znam też bardzo wielu przodków z wcześniejszych pokoleń. Mój 14xpradziadek, Andrzej de Ślasy, odnotowany został w Metryce Mazowieckiej w roku 1435. Bronił Mazowsza. Przynajmniej kilku moich kuzynów dostało się do niewoli krzyżackiej w czasie Wielkiej Wojny z Zakonem. W wykazie jeńców polskich w Prusach, którzy mieli być wymienieni w 1410 roku za znajdujących się w Polsce jeńców krzyżackich, odnotowano Piotra Wągla, który był wcześniej kasztelanem zamku Starý hrad i dzierżył go w imieniu Ścibora ze Ściborza, a który na wieść o szykującej się bitwie z Krzyżakami, wraz z innymi rycerzami, jak to np. z Zawiszą Czarnym, porzucił dwór Zygmunta Luksemburczyka, chociaż ich - jak pisze Długosz - "hojnemi darami obietnicami chciał odwieśdź od zamiaru i przy sobie zatrzymać, porzuciwszy w Węgrzech wszystkie dobra i majątki od króla Zygmunta uzyskane, wzgardziwszy jego łaskami i szczodremi obietnicami, opuścili go i przybyli do Władysława króla Polskiego". Odnotowano także Falisława z Przedwojewa, Macieja z Garlina, Mroczka z Chmielewa, Bronisza z Trętowa, Paszka z Ostaszewa, Szczepana z Kołak, Janka z Milewa, Wiesława z Załusek, Przebora Czechnę z Gumowa, wszyscy to moja rodzina...

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że badając historię rodziny poznaję również miejsca, w których żyli, historię powiatów, regionów, województw. Poznaję wreszcie historię Polski. Dzięki temu potrafię połączyć swoją osobistą historię z historią miejsc. Mam takie wrażenie, że problem z ochroną pozostałości Reduty Ordona polega m.in. na tym, że bardzo wielu ludzi nie wie kim byli i co robili ich przodkowie w 1831 roku. Nie czują więzi. Ta więź zaś, owa historia osobista, niezależnie od tego, czy ktoś wśród przodków ma szlachtę, mieszczan, a i kuźników (wczesnych przedsiębiorców, którzy rekrutowali się z ludzi różnych stanów), to fundament tożsamości. To zaś jest fundamentem społeczeństwa obywatelskiego. Postawy, która nakazuje rozmawiać z sąsiadami, która daje siłę reagowania, gdy ktoś nie sprząta po swoim psie, albo wówczas, gdy ktoś marnotrawi pieniądze publiczne. Przy takim podejściu łatwiej dostrzec, że usilne próby polaryzowania społeczeństwa w ramach pozornej debaty publicznej, to tylko ułuda. Prawica? Lewica? Możesz mieć dowolne poglądy polityczne, tylko znaj, proszę, swoją historię i historię miejsca, w którym żyjesz. Wówczas można się spierać o rzeczy ważne. I dojść do porozumienia.

Niedzielny spacer brzegiem Wisły był dość ponury, gdy słyszało się historie związane z nieodwracalnymi dewastacjami śladów historii Warszawy. Był też krzepiący. Wówczas, gdy uświadomiłem sobie, że są ludzie, którzy starają się ocalić dziedzictwo. Trzeba im pomóc.

PS
A gdyby się pojawił zarzut, że interesuję się historią Warszawy tylko z okazji kampanii wyborczej, to spieszę z linkiem do Wikipedii, gdzie w ostatnich latach nieco moich zdjęć udostępniłem, próbując oddać je do domeny publicznej (nieskutecznie, bo prawo na to nie pozwala nawet twórcy).

PPS
Zdjęcie tej cegły, co ją wczoraj znaleźliśmy, będzie najpewniej na okładce powstającej właśnie książki o historii Włoch.