Wystąpienie na tle książek - ile kosztuje dziś nagranie i opublikowanie filmiku?

Piotr Waglowski na tle książek

Czy jeśli komitety wyborcze mogą korzystać z bezpłatnej pracy tylko przy drobnych pracach biurowych i przy zbieraniu podpisów poparcia, to kandydaci promujący siebie, a którzy nie są członkami komitetów wyborczych, powinni otrzymywać za taką promocję stosowne wynagrodzenie? Byłby to absurd, gdyby tak należało interpretować przepisy wyborcze, które są dziś pełne dziur.

Przepisy wyborcze nie są tworzone dla obywateli. Jeśli któryś ma śmiałość, by wyłamać się z narzucanej prawem wyborczym roli wyborcy i sam staje do wyborów - widzi to na każdym kroku. Te przepisy są przygotowane dla partii. Głównie tych, które dostają subwencje z budżetu, czyli wyjmują Wam je z kieszeni i pompują dalej, by wygrać kolejne wybory. Taka partia korzystająca z pieniędzy wyjętych Wam z portfela jakoś tak łatwiej potrafi przetransferować kasę do obsługujących ją, zaprzyjaźnionych spółek reklamowych, produkujących gadżety, nagrywających filmy, robiących poligrafię. Kandydat niezależny, który finansowany jest z pieniędzy wpłacanych przez osoby fizyczne na konto komitetu wyborczego wyborców musi pochylić się nad każdą złotówką, każdym groszem. W końcu zaufaliście mu i powierzyliście swoje pieniądze sami o tym decydując. Zrobiliście tak, bo tak chcieliście, nie dlatego, że ktoś wcześniej stworzył prawo pozwalające sięgnąć po nie niezależnie od Waszej woli.

Nagrałem sobie filmik. Mam kamerę, mam mikrofon, postawiłem kamerę na statywie, włączyłem nagrywanie. Po wszystkim wrzuciłem go do Sieci. Czy jest to materiał wyborczy? Przygotowanie tego nagrania zajęło mi kilka minut, nie wiązało się to z żadnymi kosztami, poza moim czasem. No, ale jako kandydat do Senatu praktycznie teraz cały swój czas przeznaczam na kampanię wyborczą. Również wówczas, gdy spotykam się z ludźmi, biorę udział w debatach, spotykam się ze sztabowcami.

Premier rządu startuje w wyborach otwierając listę wyborczą swojej partii, zabiegając o głosy wyborców w wyborach do Sejmu. Pani Premier startuje w Warszawie, czyli tam, gdzie i ja kandyduję, tyle, że jako niezależny kandydat do Senatu. 20 września opublikowano w serwisie YouTube film "Wystąpienie Premier Ewy Kopacz - 20 września 2015" (dlaczego premier publikuje w YouTube, czyli w infrastrukturze amerykańskiej spółki i robi jej reklamę wklejajać swój film na główną stronę Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, czyli na stronę polskiego rządu?). Zapewnia tam "wszystkich rodaków, że sprawy bezpieczeństwa państwa oraz spokój polskich rodzin są dla niej wartością nadrzędną". No i nie jest to materiał wyborczy, a przynajmniej nie jest tak oznaczony.

Więc - tak sobie myślę - mój filmik też nie jest takim materiałem. Nie angażowałem w jego przygotowanie nikogo ze sztabu, nie anagażowałem w jego nagranie nikogo z Komitetu Wyborczego Wyborców Piotra Waglowskiego. Sam nie jestem członkiem Komitetu Wyborczego Wyborców mojego imienia i nazwiska. Jak to z tym medialnym udzielaniem się kandydatów jest? W innym filmiku, ewidentnie nagranym "z ręki", który zaczyna się od tego, że dokładnie rok temu prezydent powołał p. premier na stanowisko Prezesa Rady Ministrów, tam premier Kopacz występuje na tle logo swojego ugrupowania. Na końcu tego filmiku pojawia się mały napis, że "sfinansowano ze środków Komitetu Wyborczego Platforma Obywatelska RP". Zastanawiam się, ile też kosztowało zrobienie tego drugiego filmiku. Wygląda, jak nagrywany smartfonem. Jedyną obróbką jest tam dodanie informacji o finansowaniu. Tysiąc złotych? Dwa? Ile? Nie wiadomo, bo partie nie ujawniają swoich finansów wyborczych w toku kampanii wyborczej.

Wpłaciliście na rzecz Komitetu Wyborczego Wyborców Piotra Waglowskiego ponad 27 tysięcy złotych. Można to śledzić na stronie Komitetu, w części poświęconej finansom. Dziękuję za Wasze zaufanie.

Tymczasem wiele się uczę. Czytam też komentarze i świadectwa dotyczące udziału obywateli w procesie wyborczym. Na przykład Krzysztof Wychowałek skomentował mój tekst i w ten sposób opowiedział swoją historię:

11 lat temu byłem pełnomocnikiem finansowym komitetu wyborczego wyborców w wyborach do PE. Swoją ciężką społeczną pracę zakończyłem skazaniem na grzywnę 150 zł wymierzoną mi przez sąd, a to mianowicie za następujący czyn: zgodnie z prawem, komitet uprawniony był zbierać środki wyłącznie do dnia wyborów. W poniedziałek po wyborach na konto spłynęła jednak kwota darowizny w wysokości 20 złotych. Skontaktowałem się osobiście z darczyńcą, który zaklinał się, że wpłaty tej dokonał na poczcie w piątek. Biegły rewident, badający sprawozdanie finansowe na zlecenie PKW, odkrył jednak, że w rzeczywistości wpłaty tej dokonano dopiero w niedzielę. W takiej sytuacji powinienem był kwotę darowizny odesłać darczyńcy. Ja jednak przekazałem ją jako darowiznę na organizację społeczną, (jako środki, które pozostały po zakończeniu kampanii wyborczej - tak się z nimi robiło zgodnie z ówczesnymi przepisami). Nie dopełniłem więc swoich obowiązków (tzn. nie przeprowadziłem dowodu z pokwitowania pocztowego) czym naraziłem Skarb ^H^H^H^H no właśnie nie wiem kogo na coś naraziłem (chyba tego darczyńcę najbardziej). W każdym razie sąd grzywnę wymierzył mimo moich próśb o litość.

A jak do tego doszło? Krzysztof stwierdza:

Rewident opisał mój czyn w raporcie z badania sprawozdania finansowego (które uznał za zrobione prawidłowo, to było jedyne uchybienie), PKW przeczytała co napisał rewident i naskarżyła do sądu. Dodam, że wpłynęło jeszcze kilka innych wpłat po terminie i te odsyłałem darczyńcom. Nie odesłałem tylko tej jednej z poniedziałku. Grzywna miała charakter wychowawczy i prewencyjny. Już nigdy więcej nie zgodziłem się być pełnomocnikiem finansowym.

Możecie mnie wybrać do tego Senatu również dlatego, że będę się tam przyglądał działaniom partii. Niezależnie od tego, która z nich wygra i uzyska większość. Oni tam będą Was polaryzować, między sobą się przepychać, tarmosić za głowy. Mogę być Waszym przedstawicielem w Obywatelskiej Radzie Nadzorczej Rzeczypospolitej Polskiej. Przy takim podejściu Senat ma więcej sensu.