Migawki ze zbierania podpisów

Zbiórka podpisów na defiladzie z okazji Święta Wojska Polskiego

Po kolejnym dniu zbierania podpisów powiem, że lekko nie jest. Po pierwsze, co było dla mnie oczywiste od początku, jako kandydat jestem całkiem nieznany wyborcom. Reagują na historie takie, jak "Orzeł może" i ACTA, ale reszta tematów jest dość egzotyczna. W większości proszeni o wsparcie podpisem stwierdzają (czasem dość stanowczo), że nie są zaangażowani w politykę, polityka ich nie interesuje, "bawcie się w to sami".

Odpowiadają czystą polszczyzną, więc pewnie to obywatele polscy, którzy są jedynie gośćmi w "tym kraju". Inni mają spolaryzowane poglądy i sympatie, więc pytają "z której opcji". Do kandydatów niezależnych podchodzą z dystansem twierdząc (słusznie zresztą), że w polityce liczy się skuteczność, więc mogą postawić na kogoś, kto ma szanse się dostać. Zdarzało się i tak, że rozmawiając z kimś o tym, co mam zamiar zrobić w Senacie przysłuchiwał się temu ktoś z boku i całkiem nienagabywany podchodził i chciał podpisać. To miłe. Takie sytuacje są jednak radykalnie wyjątkowe. Większość obywateli chciałoby, aby im nie zawracano głowy. I - by dać przykład tylko dzisiejszego dnia - przyszli na defiladę pooglądać żołnierzy w mundurach i czołgi, czasem całymi rodzinami, na spacer. Wydaje się, że wielu z nich nie łączy takiego państwowego święta z aktywnością obywatelską, albo ową aktywność rozumie we własny, niezaangażowany sposób.

Zbieram dalej wiedząc, że na kolejnych etapach tej kampanii będzie tylko trudniej. Jeśli uda się zebrać tysiąc podpisów (by powstał komitet, a przecież tu mogą się podpisać ludzie niekoniecznie z okręgu), to potem będzie trzeba zebrać dwa tysiące podpisów osób tylko z okręgu.

Startowanie jako kandydat niezależny to bardzo pouczające doświadczenie. Uczy pokory, determinacji, wymaga posługiwania się skrótami i wrażeniem. Powinniście spróbować sami.